Czy jest możliwa beatyfikacja Edmunda Wojtyły?

Z jakiego powodu współcześni określali dr. Wojtyłę nieprzeciętnym, wartościowym człowiekiem, lekarzem zasłużonym dla ludzkości? Dlaczego przyjął on w szpitalu pracę jako „zakaźnik”, na najniebezpieczniejszym oddziale, w czasach, gdy nie było jeszcze antybiotyków, a więc ze świadomością narażania własnego życia? Czy był szaleńcem?


Dr Milena Kindziunk
jest adiunktem na Uniwersytecie
Kardynała Stefana Wyszyńskiego,
autorką biografii m.in. „Emilia i Karol Wojtyłowie.
Rodzice św. Jana Pawła II”, „Matka papieża.
Poruszająca opowieść o Emilii Wojtyłowej”

Miał wszelkie dane na znakomitego lekarza, od którego ludzkość mogła się wiele, bardzo wiele spodziewać” – pisano w prasie zaraz po jego pogrzebie w grudniu 1932 r.
Wymowny był także napis na klepsydrze: „Umarł jako ofiara swego zawodu, poświęcając swe młode życie cierpiącej ludzkości”.

DLACZEGO WŁAŚNIE JA?

Gdy Edmund Wojtyła ukończył Wydział Lekarski na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie jako doktor wszech nauk lekarskich, najbardziej pragnął leczyć dzieci. Dlatego praktyki po studiach miał właśnie na oddziale pediatrii. Sam też chciał mieć kiedyś dom pełen maluchów. „Gdy się ożenię, będę miał dużo dzieci” – często mawiał do swej narzeczonej Jadwigi Urban. Jednak pierwszą pracę etatową, w maju 1931 r„ podjął na oddziale zakaźnym w szpitalu miejskim w Bielsku (dziś Bielsko-Biała). I tam wszystko się wydarzyło.

W drugiej połowie listopada 1932 r. do szpitala trafiła chora 20-latka. Doktor Wojtyła rozpoznał u niej szkarlatynę i zalecił pozostanie na oddziale zakaźnym. Mimo że szanse były znikome, postanowił za wszelką cenę ratować jej młode życie. Mijały dni, a objawy u chorej nasiliły się, dołączyły powikłania. Wzrastało ryzyko zakażenia kolejnych osób, zarówno wśród pacjentów, jak i personelu szpitala. I to właśnie była ta chwila, w której dr Wojtyła zdecydował, że osobiście podejmie się dalszego leczenia, a także stałej opieki pielęgnacyjnej nad chorą. Jako jedyny z całego personelu szpitala czuwał przy swojej pacjentce w izolatce, podawał płyny, lekarstwa, uśmierzał gorączkę. Zachowywał się jak prawdziwy lekarz, wspominali medycy, którzy z nim się zetknęli Raczej odda życie, niż przestanie leczyć.

Nie opuścił chorej także w czasie agonii. Spędził przy niej całą noc z 24 na 25 listopada. Nad ranem, w jego obecności dziewczyna umarła.

Dramat wkraczał w kolejną fazę Dzień po śmierci Rozalii objawy szkarlatyny zaczął mieć dr Wojtyła. Wyraźnie zaraził się od chorej. Błyskawicznie tracił siły. Miał gorączkę dochodzącą do 40 stopni, do tego drgawki. Ciało i twarz pokrywały coraz bardziej rozległe czerwone plamy, które przemieniały się w rany. Nudności, bóle głowy, zapalone gardło, biały język. Paradoksalnie Edmund stał się teraz pacjentem szpitala, w którym pracował jako lekarz. Trafił do tej samej izolatki na parterze, w której leżała jego pacjentka.

Publikujemy fragment najnowszej książki
Mileny Kindziuk pt. „Edmund Wojtyła.
Brat św. Jana Pawła II”, która ukazała się
nakładem Wydawnictwa WAM. To po biografiach
rodziców papieża kolejna pozycja, w której
autorka przybliża Polakom rodzinę Wojtyłów.

Edmund Wojtyła

Szkarlatynę znosił wyjątkowo źle. Musiał boleśnie zmagać się z żywiołem tej groźnej choroby zakaźnej. O niczym nie wiedzieli ani jego ojciec, ani 12-letni brat Lolek (przyszły papież), ani też narzeczona Jadwiga. Ale Edmund nie został w cierpieniu sam. Opiekę nad nim, z ogromnym oddaniem i troską, sprawowały ewangelickie pielęgniarki – diakonisy. To do jednej z nich przed śmiercią Edmund powiedział cichutko: „Dlaczego właśnie ja?”. Jako lekarz nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że zbliża się koniec. Poprosił o spowiedź i komunię. Diakonisy przyprowadziły księdza – wikariusza z parafii św. Mikołaja. Udzielił choremu sakramentu namaszczenia chorych.

Zmarł w niedzielę, 4 grudnia 1932 r., ok. godz. 19.00.

Miał 26 lat.

JESTEŚ BOHATEREM,
JESTEŚ MĘCZENNIKIEM

Dwa dni później, 6 grudnia, w kościele pw. św. Mikołaja w Bielsku, tym samym, do którego Edmund przychodził każdej niedzieli na mszę świętą, stanęła trumna z jego ciałem. Bezpośrednio za nią siedzieli: brat, ojciec y i najbliższa ciotka Stefania Wojtyła, która mieszkała i pracowała w Bielsku. Dalej, w ławkach, diakonisy, które do końca trwały przy umierającym.

Można powiedzieć, że do tej pory wszystko było przewidywalne. To jednak, co nastąpiło później, przeszło wszelkie oczekiwania. W wypełnionej po brzegi świątyni zjawił się cały personel szpitala: dyrekcja, lekarze, sanitariusze pogotowia ratunkowego, kierowcy karetek. Nadto aż kilkunastu duchownych w stallach wokół ołtarza. Przedstawiciele urzędu miasta. I pacjenci. Wielu pacjentów. Przybyli również bielszczanie, którzy Edmunda nie znali, ale słyszeli o jego heroicznej postawie. I chcieli mu oddać hołd. Koledzy lekarze wygłosili mowy pożegnalne. Najmocniej chyba wybrzmiały słowa dr. Stanisława Brucknera: „Odszedłeś! Poszedłeś, Ty, drogi Mundku… Jesteś bohaterem, jesteś męczennikiem swego młodego życia, boś poległ ofiarnie właśnie w walce z tą śmiercią. Przemogła Cię, przytuliła do swego łona, gdyż Ty, drogi Kolego, odważyłeś się próbować wyrwać życie młodej dziewczyny z jej szponów! Widzę ciągle Twą znękaną boleścią twarz, słyszę Twe gorzkie słowa skargi, szeptane do ostatniej chwili spalonymi gorączką wargami: “Dlaczego właśnie ja«?”.

Takiego drugiego pogrzebu Bielsko dotąd nie przeżyło, mówili starsi mieszkańcy miasta.

– To było wydarzenie na tyle głośne, że wszyscy o nim wiedzieli. Dużo i długo się o tym mówiło – wspomina aktorka Danuta Rybicka. – Moja mama opowiadała, że pogrzeb młodego, zdolnego lekarza, jakim był dr Wojtyła, stanowił wstrząsający moment dla całej społeczności Bielska.

W pogrzebie Edmunda nie uczestniczyła narzeczona. O jego śmierci zawiadomili ją rodzice. – Ojciec Edmunda przysłał do nich później w liście klepsydrę – opowiada Barbara Kłosińska-Gębarzewski, chrześnica Jadwigi Urban. Sama Jadwiga zaś wspominała: „Byłam wtedy w Kutnie. Klepsydrę znalazłam potem w książeczce do nabożeństwa mojej matki. Sczerniała, skropiona łzami. Jest dla mnie wielką pamiątką”.

PAMIĘĆ PRZETRWAŁA DO DZIŚ

Śmierć dr. Wojtyły odbiła się głośnym echem nie tylko w całym Bielsku, ale też znalazła odzwierciedlenie w ówczesnej prasie, np. w „Ilustrowanym Kuryerze Codziennym”, tygodniku „Polska Zachodnia”, dzienniku „Zjednoczenie”, w „Gazecie Lekarskiej”. Ukazywały się nekrologi, artykuły, sprawozdania z pogrzebu. Wszędzie akcentowano, że młody dr Wojtyła „poświęcił swe życie świadomie w imię realizacji swego powołania”, że „z zapałem i oddaniemjął się powierzonej mu pracy, aż zwaliła go zdradziecka choroba. Znakomite wykształcenie pogłębiał przez ciągłe dalsze studja i starał się zawsze swoim chorym nieść pomoc nie tylko swą głęboką wiedzą i umiejętnością, ale także okazać współczujące serce, co wszyscy cenili i uznawali”; że „zginął jak żołnierz na posterunku”.

Pamięć o nim w Bielsku-Białej przetrwała do dziś. Trudno jest znaleźć w tym mieście kogoś, kto nie słyszał o jego pełnej poświęcenia pracy, dramatycznej śmierci i niezwykłym pogrzebie. Mimo że pracował tam zaledwie półtora roku. a od jego śmierci w 1932 r. upłynęło 90 lat.

Postać młodego lekarza noszą w pamięci duchowni i wierni z parafii ewangelicko-augsburskiej przy pl. Lutra. Całą historię zna miejscowy proboszcz ks. Krzysztof Cienciała, a jego parafianie zbierali od świadków wspomnienia na temat dr. Wojtyły. Chętnie o Edmundzie opowiada też bp senior Paweł Anweiler: – Słyszałem od starszego parafianina, lekarza, który jeszcze zetknął się z dr. Wojtyłą, że był to specjalista wysokiej klasy, wyjątkowo oddany chorym.

Pamięć ta jest też żywa na terenie katolickiej diecezji bielsko-żywieckiej. Ks. dr Marek Studenski, wikariusz generalny, przyznaje:

– W duszpasterstwie Edmund obecny jest może sporadycznie, ale poszczególni duchowni wspominają tę postać w kazaniach.

Duchowni, którzy pracują w Bielsku-Białej, zwracają uwagę, że Edmund stał się bardziej znany po 16 październiku 1978 r.

– Niewątpliwie wybór kard. Wojtyły na papieża mocno odświeżył pamięć o jego bracie – podkreśla ks. dr Czesław Chrząszcz, notariusz i archiwista w kurii bielsko-żywieckiej.

Podobne spostrzeżenia czyni ks. Antoni Młoczek, proboszcz katedry św. Mikołaja: – Do 1978 r. jedynie pojedyncze osoby z naszej parafii zdawały sobie sprawę, że na jej terenie mieszkał i pracował dr Wojtyła, potem szukano o nim dokładniejszych wiadomości, także na temat jego związków z naszym kościołem.

SPONTANICZNY KULT

Przy grobowcu Wojtyłów na cmentarzu Rakowickim w Krakowie zawsze są świeże kwiaty, zawsze są też ludzie: jedni stoją w zadumie, drudzy klęczą i się modlą, inni kładą kartki z intencjami na grobowcu. To z szacunku do św. Jana Pawła II, a także do jego rodziców, Emilii i Karola, obecnie kandydatów na ołtarze, wreszcie ze względu na brata Edmunda. Są tacy, zwłaszcza chorzy, którzy jego proszą o pomoc, o wstawiennictwo u Boga.

Takie jest wyczucie wiernych, sensusfidelium, by użyć języka teologicznego. Ofiarna praca Edmunda i jego niezwykłe poświęcenie dla zarażonej szkarlatyną pacjentki nie wynikały jedynie z czystej, ludzkiej szlachetności, ale miały podłoże religijne, były zakorzenione w wierze, i to nadawało jego czynom dodatkową wartość duchową.

Aby zrozumieć postawę Edmunda – „samarytańską”, jak określił to kiedyś Jan Paweł II – należy mieć przed oczyma jego rodziców, o których życiu religijnym wiadomo więcej. Jego postawa miała ścisły związek z systemem wartości, który oni przekazali swoim obydwu synom.

– W pierwszej kolejności to właśnie w domu usłyszał on o chrześcijańskim obowiązku miłości bliźniego. On tę miłość zrealizował do końca, oddając życie za swoją pacjentkę – twierdzi Jan Wojtyła, kuzyn Edmunda z Czańca.

Pojawiały się już inicjatywy wyniesienia Edmunda na ołtarze. We Włoszech w 1997 r. zawiązał się nawet komitet do spraw beatyfikacji dr. Edmunda Wojtyły. Rzymski dziennik „II Tempo” poinformował, że grupa osób skupionych wokół wydawnictwa katolickiego w Padwie dąży do otwarcia jak najszybciej procesu beatyfikacyjnego.

Podobne starania o rozpoczęcie procesu Edmunda podjął mieszkający w Austrii Józef Urbańczyk, sztygar Kopalni Węgla Kamiennego „Piast”, który w latach 80. razem z żoną i trójką dzieci wyemigrował z Polski. Propaguje życie i działalność brata papieża. Gdzie tylko ma okazję, rozpowszechnia jego kult. Postarał się również o modlitwę w intencji beatyfikacji Edmunda – z imprimatur bp. pomocniczego w Krakowie Albina Małysiaka. Powielił ją w tysiącach egzemplarzy i rozdawał w środowisku ludzi związanych z Kościołem w Austrii i w Polsce. Teraz rozdaje ją podczas pielgrzymek, które organizuje w ramach Polskiej Misji Katolickiej w Austrii. – Opowiadam o dr. Wojtyle i zachęcam do modlitwy za jego pośrednictwem. Sam też codziennie odmawiam tę modlitwę. I doświadczam pomocy Edmunda, jestem przekonany, że on działa. Dla mnie Edmund to człowiek święty, nie mam co do tego wątpliwości. Proszę zauważyć: miał on tylko 26 lat i całe życie przed sobą, był uznanym lekarzem, planował ślub z narzeczoną, a mimo to nie zawahał się, aby ratować drugiego człowieka. To szlachetna, samarytańska postawa, która wypływa z inspiracji chrześcijańskiej. Wiem też, że wielu ludzi z różnych państw na świecie też jest o tym przekonanych. Również tych, którzy otrzymali ode mnie tekst z modlitwą o jego beatyfikację.

Oto treść tej modlitwy:

„Boże, po trzykroć święty,
Ty jesteś źródłem wszelkiej świętości.Dziękujemy Ci za życie, służbę i świadectwo ewangeliczne lekarza, Edmunda Wojtyły. Jego śmierć w młodym wieku potwierdziła duchową dojrzałość tego syna wadowickiej ziemi. Prosimy Cię, dozwól, by został wyniesiony przez Kościół do grona błogosławionych. Jeśli taka jest Twoja wola, spraw, by przez Jego modlitwę została wysłuchana moja prośba zanoszona w intencji… (N.N.).

Pragniemy naśladować Edmunda w Jego oddaniu Chrystusowi w bliźnich.
Niech Jego przykład i wstawiennictwo wyprosi nam miłosierdzie Boże i nauczy nas pełnić czyny miłosierdzia”.

JAK BÓG DA!

Jeżeli brat Jana Pawła II miałby kiedyś zostać wyniesiony na ołtarze, to z racji dobrowolnego oddania życia „dla”.

– Można oddać życie „za” kogoś, umrzeć jakby w jego zastępstwie, jak o. Kolbe, ale można też oddać życie „dla” kogoś, także w imię miłości tak wielkiej, że zapomina się o sobie i o swoim bezpieczeństwie, byle tylko pomóc drugiemu. Taki właśnie był czyn Edmunda Wojtyły – podkreśla ks. Józef Naumowicz, notariusz w procesie beatyfikacyjnym bł. ks. Popiełuszki.

Ks. Stanisław Urbański, profesor teologii duchowości, dodaje: – Edmund w ciszy swego wnętrza żył miłością Boga, z której wypływała cała hierarchia jego życia chrześcijańskiego. Kochał Boga i dlatego realizował miłość bliźniego. Z miłości Boga wypływa bowiem miłość bliźniego. Na tym polega świętość.

Beatyfikację z tego powodu dopuszcza watykański dokument, według którego obok męczeństwa i heroiczności cnót powodem do beatyfikacji i kanonizacji może być heroiczne ofiarowanie życia. – Jest to trzecia procedura kanonizacyjna, zatwierdzona przez papieża Franciszka – tłumaczy o. Szczepan Praśkiewicz, karmelita bosy, relator watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.

Czy zatem Edmund Wojtyła zostanie wyniesiony na ołtarze z racji oddania życia?

Można jedynie odpowiedzieć słowami, jakie przy różnych okazjach lubił powtarzać św. Jan Paweł: „Jak Bóg da!”.