WIELCY POLSKIEGO KOŚCIOŁA – Bł. Jan Beyzym
Apostoł odrzuconych
Postać o. Jana Beyzyma – jezuity, który poświęcił swoje życie „najnieszczęśliwszym z nieszczęśliwych” wciąż imponuje siłą wiary.
Grzegorz Gadacz
Całe życie o. Jana Beyzyma było jednym wielkim poświęceniem. Kiedy jego ojciec dostał wyrok śmierci za udział w powstaniu styczniowym i musiał uciec za granicę, kilkunastoletni Jan pomagał matce w utrzymaniu rodziny i wychowaniu młodszego rodzeństwa. Nie bał się ciężkiej pracy fizycznej. Później jako zakonnik okazał się znakomitym wychowawcą młodzieży w Zakładzie Naukowo-Wychowawczym Ojców Jezuitów w Chyrowie. Kiedy jednak zapoznał się w czasopismach misyjnych z problemem trądu, zapragnął nieść pomoc najbardziej opuszczonym, „najnieszczęśliwszym z nieszczęśliwych”. W wieku prawie 50 lat, poprosił o taką możliwość swoich przełożonych i po kilku latach otrzymał zgodę na przeniesienie na Madagaskar.
Tu nie wącha się kwiatów
Po wielu przygodach w podróży o. Beyzym znalazł się w końcu w schronisku dla trędowatych w Ambahiwuraku, lecz doznał tam wielkiego rozczarowania: „Jadąc, sądziłem, że zastanę, jeżeli nie porządny, to przynajmniej siaki taki szpital, a zastałem najokropniejszą nędzę i nic więcej. (…) To dziura, w której i psów nie godziłoby się trzymać”. 150 trędowatych koczowało w walących się barakach, podzielonych na salki bez okien, podłogi i podstawowych sprzętów. W porze deszczowej mokli, a wielu leżało w błocie. Umierali bardziej z wycieńczenia i głodu niż na skutek choroby.
Jezuiccy misjonarze mieszkający w stolicy Madagaskaru raz na tydzień przysyłali tutaj po 2 litry ryżu na chorego. Opieka duchowa polegała na tym, że co miesiąc zjawiał się tam misjonarz na parę godzin i udzielał sakramentów katolikom. Tak też widziano posługę o. Beyzyma. Ale on, jako pierwszy kapłan na wyspie, chciał zamieszkać pośród nich i na stałe im pomagać. Wybudowano więc dla niego lepiankę obok baraków dla chorych.
Ojciec Jan wprowadził się tam na początku lutego 1899 r. Po 2 tygodniach napisał list do znajomego, że płacze, gdy go nikt nie widzi, bo nie może bez łez patrzeć na ludzkie cierpienia. Prowincjałowi, pytającemu o warunki pracy wśród trędowatych, napisał: „Do smrodu trzeba się przyzwyczajać, bo tu nie wącha się kwiatów. Widok ran też niezbyt pociągający. Kiedy po trzech albo czterech godzinach opatrunku wrócę do siebie, to po umyciu się i wykarbolowaniu jeszcze czuję, że śmierdzi na mnie wszystko”.
Polski zakonnik starał się też rozbudzić religijnie swoich podopiecznych. Wyremontował budynek służący za kaplicę, wyrzeźbił dla niej ołtarz, w którym umieścił przywieziony z Polski wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej. Prowadził katechizację, udzielał sakramentów, starał się nawet głosić co roku rekolekcje: „Czy wiele rozumieją, to inne pytanie. Mam w Panu nadzieję, że choć trochę skorzystają, bo jak zwykle robię ze wszystkim, tak i teraz oddałem trzydniówkę w ręce Najświętszej Pani i proszę Ją, żeby kierowała moimi myślami i słowami, a sercami moich czarnych słuchaczy, zatem owoc być musi”.
Luksusy dla trędowatych
W czasach o. Beyzyma nie było żadnych specjalnych lekarstw na trąd. Zauważył on jednak, że zdrowy pokarm i troska o higienę zapobiegają zarażaniu się, a nawet wstrzymują postęp choroby u dotkniętych nią w mniejszym stopniu oraz mocniejszych. Szybko wpadł na pomysł, żeby dla swoich podopiecznych wybudować porządny szpital. Środków na to nie miał, nie mógł ich także znaleźć na Madagaskarze. Za pośrednictwem czasopism misyjnych zwrócił się więc o pomoc do społeczności międzynarodowej, szczególnie do rodaków żyjących w różnych krajach. Wkrótce ofiary zaczęły napływać ze wszystkich stron, także od Polaków z: Ameryki, Rosji, Włoch i Francji. Fundusze na pomoc dla trędowatych zbierali także jego znajomi, zakonnicy i zakonnice, a nawet wychowankowie z Chyrowa.
Pieniądze przeznaczone na budowę szpitala popłynęły nadzwyczaj szeroką strugą, kłopoty zaczęły się jednak na miejscu. Kilka lat trwało znalezienie odpowiedniej lokalizacji. Kiedy o. Beyzym dogadywał się z władzami administracyjnymi, kłody pod nogi kładli mu francuscy zwierzchnicy zakonni i miejscowy biskup, którzy zebrane fundusze chcieli przeznaczać na inne cele. Kwestionowano zasadność budowy tak nowoczesnego ośrodka i jego bogatego wyposażenia. W końcu – w uroczystość Bożego Ciała, 16 czerwca 1911 r., poświęcono szpital w Maranie. Trędowaci znaleźli w nim wygodne pomieszczenia. W dwu funkcjonalnie zaprojektowanych i porządnie zbudowanych skrzydłach znajdowało się po 6 obszernych sal, jadalnia, kuchnia, magazyny, apteczka, składy. Każdy chory miał własne łóżko, stolik i mały obrazek Matki Bożej Częstochowskiej wiszący na ścianie nad głową.
Weź ten medalik
Problemy z budową i ukończeniem szpitala ze strony, z której najmniej się ich spodziewał, wyczerpały cierpliwość zakonnika. Pisał z goryczą: „Obrzydły mi porządnie te wszystkie trudności, które mi tu robią. Nie poczuwam się do tego, żebym miał nie poddawać się woli Bożej, bo trwam na posterunku, o ile mi się zdaje, tak samo gorliwie jak przedtem, tylko obrzydło mi to wszystko, bo nie można przecie nie czuć tego, co się czuje”.
Coraz mocniej pragnął nowego wyzwania. Tym razem zamierzał się osiedlić na Dalekim Wschodzie, na Sachalinie, aby nieść pomoc duchową i materialną katorżnikom, wśród których było wielu Polaków. Tym ludziom, skazanym na zagładę, pragnął oddać resztę swojego życia. Chwalił się, że mimo wieku czuje się jeszcze dobrze: „Chociaż wprawdzie już po kopie, ale jeszcze nie po chłopie. Nie tylko że nie posiwiałem, ale nawet nie jestem szpakowaty. Wąsa nie podkręcam, bo go nie mam, ale z łaską Bożą trzymam się jeszcze dobrze, nie jak stary grzyb, tylko jak robotnik zdolny do zarobku”. Czekając na zgodę na wyjazd ze strony swoich zwierzchników zakonnych i władz carskich, przygotowywał się intensywnie do wyjazdu. Zapuścił nawet zarost, żeby się bardziej upodobnić do przyszłych podopiecznych.
Nie dane mu było jednak spełnić ostatniego marzenia. Długie lata intensywnej pracy, przeżyte w skrajnym ubóstwie, dały w końcu o sobie znać. Po krótkiej chorobie zmarł 2 października 1912 r., w czasie, kiedy w szpitalu rozpoczynała się zwykle poranna Msza św. Kilka dni przed śmiercią przekazał posługującej w szpitalu s. Annie Marii swój medalik z wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej ze słowami: „Weź, siostro, ten medalik, miej go zawsze na sobie i nigdy się z nim nie rozstawaj. Będzie dla ciebie źródłem siły i błogosławieństwa Bożego w najcięższych chwilach prowadzenia dzieła”.
Ojciec Jan Beyzym został beatyfikowany 18 sierpnia 2002 r. przez Jana Pawła II w Krakowie. Szpital pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Maranie leczy chorych do dzisiaj. Ciało jego założyciela spoczywa w sarkofagu w szpitalnej kaplicy.
WIELCY POLSKIEGO KOŚCIOŁA – Bł. Jan Beyzym
Bł. Jan Beyzym, prezbiter
hebr. imię biblijne Johhanan „Bóg jest łaskawy”
Bł. Jan Beyzym, prezbiter urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach na Wołyniu. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie w 1872 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). 26 lipca 1881 r. w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie.
W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Prośba, którą 23 października 1897 roku skierował do generała zakonu jezuitów, o. Ludwika Martina, świadczy o tym, że była ona głęboko przemyślana:
Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy.
Generał wyraził zgodę. Początkowo o. Beyzym miał jechać do Indii, ale nie znał języka angielskiego. Udał się więc na Madagaskar, gdzie językiem urzędowym był francuski, którego Beyzym uczył się już w Chyrowie. Tam oddał wszystkie swoje siły, zdolności i serce opuszczonym, chorym, głodnym, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa; szczególnie dużo uczynił dla trędowatych. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Z ofiar zebranych głównie wśród rodaków w kraju (w Galicji) i na emigracji wybudował w 1911 r. Maranie szpital dla 150 chorych, by zapewnić im leczenie i przywracać nadzieję. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczają Maryję z Jasnej Góry wielką czcią. Szpital bowiem istnieje do dziś.
Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Śmierć nie pozwoliła mu zrealizować innego cichego pragnienia – wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników.
Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ – „posługacza trędowatych” rozpoczął się w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotyczący heroiczności życia i cnót o. Beyzyma został odczytany w obecności Jana Pawła II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu br. kard. Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.:
Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert.
Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar: dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą.
Św. Serafin z Montegranaro, zakonnik
hebr. seraphim płonący, palący
Św. Serafin – Feliks Rapagnano (Feliks de Nicola) urodził się w Montegranaro koło Ankony we Włoszech w 1540 roku. Był drugim z czworga dzieci bardzo biednej i pobożnej rodziny robotnika budowlanego Jeremiasza Rapagnano i Teodory Giovannuzzi. Ponieważ był dzieckiem dość nieporadnym, rodzice wysłali go do znajomego rolnika, któremu pomagał paść owce, co dawało mu wiele okazji do modlitwy i medytacji. Po śmierci rodziców rodzeństwo bardzo źle go traktowało, zwłaszcza starszy brat Silenzio. Być może sytuacja rodzinna miała wpływ na tak wczesne podjęcie decyzji o realizacji powołania zakonnego. Gdy ukończył zaledwie 16 lat, Feliks wstąpił do zakonu kapucynów w Jesi, gdzie przybrał imię Serafin. Podobno powiedział wtedy: „Nie mam nic prócz krucyfiksu i różańca, ale z nimi mam nadzieję pomóc braciom i zostać świętym”.
Pomimo dobrej woli i wielkiego wysiłku, przez długi czas miał problemy z wykonaniem prostych poleceń przełożonych, za co często go karcono. Spotkało go też wiele przykrości i docinków, które przyjmował z dużą cierpliwością i spokojem. Długie godziny, zwłaszcza w nocy, spędzał w kościele na modlitwie. Do jego przemiany przyczynił się głos dochodzący z tabernakulum: „by służyć Panu, musisz umrzeć dla siebie i zaakceptować wszelkie trudności”. Od tej pory stał się wzorowym kwestarzem. Pilnie pracował jako ogrodnik i furtian. Bóg obdarzył go wieloma charyzmatami: darem poznania, umiejętnością czytania w sercach ludzi i uzdrawiania. Mimo że był niepiśmienny, przychodzili do niego po radę i naukę ludzie świeccy i duchowni, niekiedy wysoko postawieni (m.in. książęta Bawarii i Parmy, szlachta i arystokracja z Bolonii, dostojnicy kościelni, w tym kard. Bandini i kard. Bernerio).
Nie chciał nigdy, by całowano jego rękę bądź tunikę. Nosił stale przy sobie różaniec i mosiężny krucyfiks, który podawał pragnącym go pozdrowić. Pewien śmiertelnie chory biskup, którego dzięki modlitwie św. Serafina Bóg uzdrowił, żartując powiedział do niego: „Bracie, odbyłem długą podróż. Już miałem nadzieję, że wejdę do raju. Ale przez ciebie drzwi niebios zostały mi zatrzaśnięte przed samym nosem. Zostałem zrzucony ze schodów i oto wróciłem do świata”.
Zdarzyło się też, że pewna kobieta zapytała go, czy urodzi chłopca, czy dziewczynkę. Serafin początkowo próbował uniknąć odpowiedzi, ale gdy kobieta nalegała narzekając, że nie wie jakie dziecku nadać imię, śmiejąc się powiedział: „Jeśli o to chodzi, wybierz Urszulę i jej towarzyszki”. Przewidział, że kobieta urodzi kilka dziewczynek.
Serafin wzorował się na założycielu zakonu, a niektóre wydarzenia z jego życia przypominały te opisane w „Kwiatkach św. Franciszka”. Był wzorem posłuszeństwa zakonnego i cierpliwości wobec braci. Odznaczał się miłością do Eucharystii i Matki Najświętszej. Długie godziny spędzał na modlitwie. Kochał przyrodę i wszystkie stworzenia. Był radosny i miał duże poczucie humoru.
Całe życie przenoszono go z jednego do drugiego klasztoru prowincji Marche (Loro Piceno, Corinaldo, Ostra, Ancona, S. Elipidio, Montolmo). Zmarł 12 października 1604 r. w Ascoli Piceno, gdzie przebywał od 1590 r. Bardzo go lubiano w tej miejscowości, dlatego gdy w 1602 r. miało dojść do przeniesienia go do innego klasztoru, protestowały władze miejskie.
Na wieść o jego śmierci w 1604 r. papież Paweł V poprosił o zapalenie specjalnej lampy na jego grobie. Znajduje się on do dziś w kapucyńskim opactwie w Ascoli Piceno.
Beatyfikowany został w 1729 r. przez Benedykta XIII. Kanonizował go w 1767 r. Klemens XIII, który w bulli kanonizacyjnej napisał, że Serafin, ten wielki analfabeta, był człowiekiem, który „wiedział, jak czytać i rozumieć wielką księgę życia, jaką jest nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus. Dlatego też zasługuje, by być wymienianym jako Jego uczeń”.
Inni patroni dnia
św. Edwina, króla (584 – 633)
św. Domniny m. (+ kon. III w.)
śwśw. Feliksa bpa, Cypriana bpa, mm. (+ ok. 484)
św. Monasa bpa Mediolanu (+ ok. 300)
św. Walfryda bpa Yorku (+ 709)
℗ Bł. Jan Beyzym, prezbiter ℗ Św. Serafin z Montegranaro, zakonnik