Oddanie się drugiemu człowiekowi

Ruszył proces beatyfikacyjny Heleny Kmieć, 25-letniej polskiej misjonarki zabitej w Boliwii w 2017 r.


Goran Andrijanić

Helena Kmieć

Słuchaj, Izraelu, Pan jest twoim Bogiem” – śpiewa młoda dziewczyna. Chwilę później dołączają do niej inni młodzi ludzie i zaczynają śpiewać razem z nią. To tzw. flashmob, metoda wykorzystywana również w ewangelizacji, w której ewangelizatorzy umówieni na spotkanie w miejscu publicznym na znak zaczynają wykonywać piosenkę lub tańczyć.

To wideo zostało nagrane na dworcu kolejowym we Wrocławiu w 2012 r. Można na nim zobaczyć szczupłą, wysoką, młodą dziewczynę, która śpiewa w tłumie pięknym i czystym głosem.

O wiele ważniejsza od sfilmowanego flashmoba jest wspomniana dziewczyna, ponieważ wszystko wskazuje na to, że będzie to przyszła święta Kościoła katolickiego.

Helena Kmieć ma na nagraniu 20 lat. Pięć lat później, pełniąc misję w Boliwii, została brutalnie zamordowana przez włamywacza. Razem z koleżanką, również misjonarką, przyjechały tam pomagać w ochronce dla dzieci prowadzonej przez Siostry Służebniczki Dębickie w mieście Cochabamba.

Siedem lat po śmierci Heleny oraz zbadaniu wszystkich faktów dotyczących jej życia Kościół podjął decyzję o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Sługi Bożej Heleny Agnieszki Kmieć, wiernej świeckiej, zwykłej dziewczyny z Libiąża. Metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski ogłosił tę decyzję 14 kwietnia 2024 r.

„Po śmierci Heleny Kmieć spontanicznie pojawiła się wśród wiernych opinia o jej świętym życiu oddanym Bogu i Kościołowi. Wiele osób modliło się i modli za Jej wstawiennictwem. Przykład Służebnicy Bożej z pewnością może stanowić inspirację do tego, by w życiu – szczególnie ludzi młodych – z wielką pasją i zaangażowaniem realizować swoje powołanie do świętości poprzez działalność wolontariacką i misyjną” – czytamy w edykcie abp. Jędraszewskiego.

Jego słowa dobrze wyrażają to, dlaczego historia Heleny, dziewczyny, która oddała swoje życie w służbie innym, jest tak ważna dla dzisiejszego Kościoła, zarówno powszechnego, jak i tego w Polsce. To historia osoby z pasją, pełnej miłości do życia i ludzi oraz typowo młodzieńczego pragnienia poświecenia się czemuś większemu od siebie i własnych interesów. Może zainspirować młodych, nawet tych, którzy już od dłuższego czasu nie mają nic wspólnego z Kościołem.

Helena Agnieszka Kmieć urodziła się 9 lutego 1991 r. w Krakowie jako druga córka Jana Kmiecia i Agnieszki z d. Bejskiej. Kilka tygodni po narodzinach zmarła jej matka, a ojciec ożenił się po raz drugi z Barbarą Zając.

„Stała się ona mamą dla dwóch córek – Heleny i Teresy. Obie były wychowywane przez rodziców w domu przepełnionym miłością, ciepłem, a przede wszystkim głęboką wiarą” – czytamy na stronie Fundacji im. Heleny Kmieć, organizacji zajmującej się realizacją programów stypendialnych projektów charytatywnych, działającej w duchu misyjnym.

Żywa formacja katolicka, którą Helena nasiąkała w swoim domu, zadecydowała ojej życiu. Była bardzo utalentowaną uczennicą, toteż mogła się starać o stypendium w prestiżowych europejskich szkołach. Kiedy podczas jednej z rozmów rekrutacyjnych z dyrektorem placówki z Wielkiej Brytania usłyszała pytanie, co by zrobiła, gdyby otrzymanie stypendium było uwarunkowane koniecznością tymczasowej rezygnacji z praktykowania wiary, odpowiedziała, że jest to nie do przyjęcia.

Mimo to otrzymała stypendium i przez dwa lata uczyła się w żeńskiej katolickiej szkole średniej w Leweston School. Po powrocie do Polski zapisała się na studia inżynierskie na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Jednocześnie kontynuowała edukację muzyczną w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Gliwicach. Swój talent muzyczny również poświęciła Bogu, animując msze św. i spotkania modlitewne.

Od najmłodszych lat jej życie było związane ze wspólnotami działającymi w ramach Kościoła – Papieskim Dziełem Misyjnym Dzieci, Ruchem Światło Życie, a na studiach z duszpasterstwem akademickim. Najważniejszym momentem było jednak zaangażowanie się w Wolontariat Misyjny Salvator. Z relacji rodziny i przyjaciół wynika, że służbę na misjach uważała za swoje powołanie, rodzaj odpowiedzi na modlitewne poszukiwania swojego miejsca w świecie. Obraz z filmu opisany na początku tego tekstu został nagrany w momencie, gdy zintensyfikowała swoją działalność w wolontariacie związanym z zakonem salwatorianów.

Po dwóch misjach w Europie (Węgry i Rumunia) Helena wyjechała do Zambii, gdzie przeżyła swoje pierwsze poważne doświadczenie misyjne. Pracowała z dziećmi dorastającymi na ulicy, poznała nędzę i trudności, w jakich dorastały. To doświadczenie dało jej szersze spojrzenie na własny los i życie przede wszystkim z perspektywy chrześcijańskiej.

Wiadomo już jednak, że Helena
pomogła wielu ludziom zbliżyć
się do Boga, zarówno za życia,
jak i po śmierci, kiedy głos
o jej świętości stawał się coraz
silniejszy.

„Otrzymałam Łaskę Bożą, czyli DDDDD (Dar Darmo Dany Do Dawania) i muszę się tym Darem dzielić! Wszystkie umiejętności, które posiadam, zdolności, które nabywam, talenty, które rozwijam – nie mają służyć mi, ale są po to, bym mogła je wykorzystywać do pomocy innym. Największym darem jest to, że znam Boga i nie mogę zachować tego dla siebie, muszę to rozgłaszać!

Jeśli mogę komuś pomóc, sprawić, że ktoś się uśmiechnie, że będzie szczęśliwszy, może się czegoś nauczyć – to chcę to zrobić!” – napisała, wyjaśniając, dlaczego czuje powołanie do misji.

Po ukończeniu studiów Helena rozpoczęła pracę jako stewardesa. Ten wybór wiele mówi o jej charakterze. Chciała zwiedzać świat i jednocześnie pomagać ludziom. Mniej więcej w tym czasie poznała Michała Szuścika, młodego mężczyznę, z którym chciała założyć rodzinę. Wcześniej jednak pragnęła jeszcze trochę czasu poświęcić swojej pierwszej miłości – misji.

W styczniu 2017 r. wraz ze swoją przyjaciółką Anitą Adamczyk wyjechała do Boliwii. Tym razem czekało ją sześć miesięcy pracy w ochronce dla dzieci. Niecałe trzy tygodnie później do jej pokoju włamał się nocą złodziej z nożem w dłoni. Helena otrzymała 14 ciosów i zmarła. Została pochowana na cmentarzu parafialnym w Libiążu, a uroczystość pogrzebowa miała charakter państwowy. Postanowieniem prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej śp. Helena Kmieć została pośmiertnie odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi za działalność charytatywną i społeczną oraz zaangażowanie na rzecz osób potrzebujących pomocy.

W rozpoczynającym się procesie beatyfikacyjnym postulator ks. Paweł Wróbel SDS zapowiada, że nie będzie się on toczył w kierunku męczeństwa, ale „sprawa będzie rozpatrywana pod kątem heroiczności cnót młodej misjonarki”. Bo jeśli miałoby to być męczeństwo, do zabójstwa musiałoby dojść „z nienawiści do wiary”. Wszystko wskazuje jednak na to, że zabójca włamał się do domu z zamiarem kradzieży (choć jest niejasne, dlaczego aż 14 razy ugodził Helenę nożem, jakby zupełnie stracił panowanie nad sobą). W każdym razie w takich przypadkach zawsze należy poczekać na orzeczenie Kościoła.

Wiadomo już jednak, że Helena pomogła wielu ludziom zbliżyć się do Boga, zarówno za życia, jak i po śmierci, kiedy głos ojej świętości stawał się coraz silniejszy.

Świadectwa przyjaciół i rodziny dziewczyny mówią o osobie pełnej prawdziwej radości życia, niosącej tę radość gdziekolwiek była. Uwielbiała podróżować, o czym świadczą liczne zdjęcia publikowane na stronach internetowych poświęconych jej życiu. Kochała Boga, łudzi i życie. Taka mieszanka tworzy koktajl wybuchowy, który oddziałuje na każdego, kto znajdzie się w jego zasięgu.

Jej życie jest świadectwem, że prawdziwą radość można znaleźć tylko wtedy, gdy poświęcimy się innym.

Często mówi się, że dzisiejsza młodzież ucieka od poświęcenia, jest skupiona tylko na sobie i własnej satysfakcji. Nie mam wątpliwości, że w dzisiejszym pokoleniu żyje wielu, którzy mają potrzebę służenia temu, co dobre i co przynosi prawdziwą radość. Trzeba ich tylko rozpoznać i pomóc ukierunkować. A życie Heleny Kmieć to drogowskaz, który kierunek najlepiej wybrać.