Betlejem 2023. Opustoszały żłób

Trwająca wojna między Izraelem, a bojownikami Hamasu uniemożliwia obchody Bożego Narodzenia, w jego geograficznym sercu – Betlejem. Brak choinki na placu Mangar (Żłóbka), puste uliczki, a na niebie zamiast betlejemskiej gwiazdy, błysk wybuchającej rakiety. Betlejemscy chrześcijanie żyją w beznadziei, ale trwają w
wierze. Wracam pamięcią do początku roku, kiedy o tym dramacie nikt nie miał jeszcze pojęcia. Albo my go nie mieliśmy, bo miejscowi strach mają we krwi.

7 października 2023 roku przejdzie do historii jako rewolta, bunt, odwet palestyńskich bojowników Hamasu na państwie Izrael. Przynajmniej tak sytuacja wygląda w obiektywie aparatów, okiem kamery. Dla poszatkowanego terytorium państwa Izrael na ziemi palestyńskiej, konflikt ma podłoże etniczne. Trwa od wieków. Ognista ziemia, na której powstawały i upadały najokazalsze budowle świata. Styk trzech największych religii świata. Ziemia Obiecana. Zdobyta, ale nie do zatrzymania dla Izraelitów, Rzymian, Persów, Arabów, krzyżowców, Imperium Osmańskiego. Trudna do opanowania przez Organizację Narodów Zjednoczonych i Brytyjczyków. Ziemia niczyja, do której prawa roszczą sobie wszyscy. Najbardziej Palestyńczycy oraz Żydzi. Ziemia, która stała się domem dla powstałego po II wojnie światowej, Państwa Izrael. Niechęć i rozgoryczenie kontra opresyjność państwa. Do 1998 roku Betlejem znajdowało się na terytorium Izraela. Obecnie leży w Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu. Przez lata, a szczególnie w ostatnim czasie eskalujące napięcia doprowadziły do otwartego konfliktu zbrojnego. Trwa wojna. Dla mediów coraz normalniejsza, dla widzów powszedniejąca jak chleb.

Tymczasem w Betlejem, gdzie obudowana bazyliką grota narodzenia Pana, cisza. Brakuje nadziei, ale nie brakuje wiary. To jedyne co im zostało. Tak deklarują chrześcijanie, którzy choć mieli wybór, nie uciekli. Wśród nich jest Rony Tabash, ulubieniec Polaków, właściciel sklepiku z dewocjonaliami. – Sytuacja jest straszna, nie jest łatwo. Każdego dnia pojawiają się nowe wyzwania. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem, nigdy! To jest wojna, nie jakby wojna, to prawdziwa wojna – mówi w rozmowie z przedstawicielami Pomocy Kościołowi w Potrzebie, w listopadzie tego roku. Jeszcze niedawno miał nadzieję, że sytuacja ekonomiczna jest opanowana i po covid-19 uda się wyjść na prostą. Podkreśla, że dla mieszkańców Betlejem brak pielgrzymów i turystów oznacza kolejne problemy. Zostają bez pracy i bez nadziei. Najbardziej żal mu dzieci, które z każdą spadającą rakietą, żyją w narastającym strachu. Sam wierzy, że w przyszłości sklep przejmie jego syn Viktor, by utrzymać rodzinną tradycję, ale przede wszystkim by dalej świadczyć o Chrystusie w miejscu jego narodzenia. Siły dodaje mu wiara w Boga oraz słowa ojca – Miej wiarę, Betlejem to święte miejsce, nie zostanie zniszczone. Opowiada, że nieliczni mieszkańcy, którzy mają podwójne obywatelstwo zdecydowali się wyjechać. On też mógłby to zrobić, ale podjął decyzję o pozostaniu. W strachu, ale konsekwentnie, mimo pustek na ulicach, codziennie rano otwiera sklep. Ludzie pytają po co, skoro i tak nikt nie przyjdzie, bo przyjezdnych brak. Jedyną rzeczą, która mnie podtrzymuje, jest wiara – bez niej nie mógłbym dalej żyć, nawet przez minutę. Straciliśmy nadzieję, pozostała nam tylko wiara – odpowiada. Roni z przejęciem, czasami płacząc, łączy się także w video rozmowach z ludźmi, duchownymi, których przez lata poznał już setki, jeśli nie tysiące. Odpowiada cierpliwie na pytania. W jednej z rozmów przyznaje, że po ludzku ciężko mu przyjąć trwający stan rzeczy. Pyta, czym moje dzieci, w domyśle wszystkie cierpiące, wychowujące się w warunkach wojennych, zasłużyły sobie, by oglądać i trwać w takim piekle. W nieprzemijającym strachu.

Roniego pamięta każdy kto choć raz był w Ziemi Świętej, w Betlejem. Drugie drzwi, The nativity shop, po prawej stronie, idąc w kierunku Groty Mlecznej z placu Żłóbka. Przy wejściu powiewa polska flaga, na drzwiach uśmiechają się trzej ostatni papieże, a z biało-czerwonego serca uśmiecha się Andrzej Duda z żoną i Ronim właśnie. Pod fotografiami napis: Betlejem kocha Polskę. Wita Was w Betlejem Roni z Rodziną. W środku postawny trzydziestokilkulatek, nienaganną polszczyzną opowiada o sytuacji chrześcijan w Ziemi Świętej, swoim śpiewie dla papieża Franciszka w 2014 roku. Chętnie odpowiada na pytania, pokazuje dewocjonalia, żartuje, proponuje, ale nie jest nachalny jak okoliczni arabscy sprzedawcy. – Wielki ksiądz, wielki rabat, mały ksiądz, mała cena – przekonuje z uśmiechem. Po drugiej stronie placu, prowadzi też mini bistro z wielkim tarasem, na którym stoi charakterystyczny pojazd papieży, papa mobile. Od 1927 roku sklepik jest pokoleniowym biznesem rodzinnym. – Dziadek wydzierżawił pomieszczenie od Kościoła Ormiańskiego – opowiada Roni, wspominając, że niestabilność miejsca, kryzysy, w tym covidowy bardzo mocno dotknęły okolicznych mieszkańców, w tym jego. Turystyka religijna dla tutejszych mieszkańców jest głównym źródłem utrzymania, niezależnie od wyznania. Nam Roni w marcu 2023 opowiedział jeszcze jak dzień wcześniej do Betlejem przyjechał kard. Dziwisz i odwiedzając jego sklep, wręczył symboliczną monetę.

Jak przez mgłę

Jak przez mgłę wracam do swojej pierwszej i jak na razie ostatniej wizyty w Ziemi Świętej. Bez skrupulatnie robionych notatek gubisz się, jak dziecko we mgle. Próbując zapamiętać choć samą nazwę miejsca i wydarzenie jakie się z nim łączy, i tak bez kartki papieru szybko kapitulujesz. Tu każdy kamień ma coś do opowiedzenia, a jazgot języków i bodźców skutecznie to coś zagłusza. Jest przełom lutego i marca 2023. Pierwszy dzień, przez korki droga się dłuży. Dojeżdżamy do Betlejem w niedzielę pod wieczór. Ciepłe powietrze i orzeźwiające powiewy. Kierowca autokaru zwinnie manewruje po wąskich, krętych, nachylonych uliczkach. Pojazd pnie się w górę. Krajobraz zasłania zabudowa, mniej lub bardziej staranna. Kamienna Judea, suchy pył w połączeniu z zabezpieczającymi drutami. W tym wszystkim sztuczny mur, rozdzielający jedną krainę, jak pęknięcie na sercu. Mur wysoki, z licznymi grafitti. Jest na nim gołąbek pokoju, jest chłopiec z piłką proszący, by ktoś z drugiej strony odrzucił ją z powrotem. Nawet niewidzialny Bunksy zostawił tam swój ślad. Palestyńczycy już się przyzwyczaili, ale na pewno nie zaakceptowali. Paradoksalnie, świat opowie się za ich wolnością, gdy mur będzie wyższy i dłuższy.

Zatrzymujemy się w hotelu White Dimond, kilka minut pieszo od bazyliki. Już pierwszego wieczoru, z ekscytacji nie czując zmęczenia, idę na prawo, pierw trochę w dół, potem nieco w górę i schodami lub lekko okrężną drogą w świetle wielu latarni odbija się wyślizgany kamień. Bazylika stoi jak warowna twierdza, a przynajmniej takie sprawia wrażenie, gdy drzwi są zamknięte. Wokół czasami przejdzie zadumany pielgrzym, słychać okrzyki okolicznych handlarzy. Dziecko podbiegnie z klejoną ikoną św. Jerzego i poprosi w każdym języku o jednego dolara. Za sklepem Runiego, w kierunku Groty Mlecznej jest jeszcze kilka sklepików. Szczególnie jeden rzuca się w oczy. Powiewają flagi kilku narodowości. Wewnątrz próżno szukać porządku, kartony choć starannie składane tworzą sporą stertę. W sklepiku od różańców po asortyment, którego nie sprzedają muzułmanie. Tutaj w okazyjnej cenie 1 dolara. Sklepik prowadzą chrześcijanie, matka z synem. Kobieta zagaduje po polsku, syn woli po angielsku. Ucinamy cowieczorne pogawędki i tak przez kilka dni, aż do wyjazdu. Miejsce rekomenduje sam przewodnik, o. Bonifacy tłumacząc, że w okolicy spożywką parają się tylko muzułmanie, więc warto wspomóc nielicznych chrześcijan.

Balagan kontrolowany

W Palestynie próżno szukać kanciastych liter hebrajskiego, dominują arabskie „robaczki”. Jednak w hebrajskim istnieje słowo, z polskiego, które doskonale obrazuje jak wygląda Betlejem. Balagan bez ł, oznaczający dokładnie ten sam brak ładu i składu co po polsku. Kilka przecznic poza placem, gdzie spacerują pielgrzymi, zaczyna się inny świat. Uliczki schodzą w dół, stają się kręte i bardziej zagadkowe. Kobiet jest mało, chłopcy mimo późnej pory dyskutują podając piłkę na asfalcie. Przy latarniach, z których tylko co druga świeci, starannie rozmieszczone kamery. Przy krawężnikach coraz więcej śmieci. Jeden sklep wygląda jak mini wysypisko. Kartony, opakowania naprzemiennie z towarem. W lodówkach butelki wody i inne napoje poprzewracane. Gnijące liście kapusty, a obok sreberka batoników. Za ladą rodzina, rodzice z synem, ale na ich twarzach nie ma entuzjazmu. Jakby przeczuwali, że człowiek zza muru, przyzwyczajony do innego widoku sklepikarskich szyldów, to nie ta klientela. Mimo obrazu nędzy w sklepie kilka ekranów pokazujących każdy zakamarek pawilonu spożywczego. Kamery są wszędzie. Wracając znów na plac, wraca światło. Tym razem kieruję się w stronę meczetu Omera. Mijając go po lewej, zaczepiają kolejni sklepikarze. Namawiają, a pół żartem, pół serio błagają, by coś kupić. Pytają o pochodzenie, jakie gadżety interesują nas najbardziej. Zapłata w dolarach, jeśli czegoś nie ma, to siostra wróci jutro – załatwimy. Żyją w komitywie, a towar jakby ten sam, tylko w innych rozmiarach. Przystaję przy czarnych jak noc sukienkach, tradycyjnych z Palestyny, tłumaczy sprzedawca. Targujemy się długo, ja kupuję bez świadomości, że jakość nie jest warta ceny. Jednak pragnienie pamiątki z tego miejsca, poczucie misji – zwycięża. Rozmawiamy ze sprzedawcą, zdeklarowanym muzułmaninem. Częstuje mnie kawą z kardamonem. Opowiada, że żyje się ciężko. W Autonomii Palestyńskiej brakuje perspektyw, a cywilizacja są skutecznie izolowane od lat. Bałagan i chaos oraz skrupulatny monitoring. Nie może być mowy o niekontrolowanym ruchu.

Przez plac Żłobka przechodzę kilkadziesiąt razy, miejscowi znają coraz lepiej. Są przychylni, ciekawi, chętni rozmowy. Zadziwia ich otwartość i doskonałe kompetencje komunikacyjne, szczególnie w językach obcych. Nie da się rozmawiać ze wszystkimi. Co jakiś czas wybuchają ekscesy. Policjanci z pałką gonią i dopadają młodego mężczyznę, nie zważając na gapiów z polskiej pielgrzymki. Na pierwszy rzut oka czuć coś gęstego unosi się w powietrzu. Rozgoryczenie doprowadzające do desperackich ataków jednych i zaciętość pomieszana z supremacyjnym poczuciem wyższości drugich. Mimo, że w większości Palestyńczycy to muzułmanie, nie można im odmówić uczynności. Proponują podwózkę, nie chcą niczego w zamian. Wracając do hotelu mijam budynek rządowy. Oficjalnie terytorium pod jurysdykcją legalnie władz Autonomii Palestyńskiej. Ale w plotkach na mieście mówi, że Fatah jest tak skorumpowany, że desperacja ludzi i pozorna pomoc terrorystów, pcha cywili w ręce Hamasu.

Chrześcijaństwo i jego katolicka denominacja nie nakazują odbycia pielgrzymki do Ziemi Świętej. Natomiast przeżycie jej jest wydarzeniem oczyszczającym i przemieniającym. Co podkreśla każdy kto stamtąd wrócił, zupełnie inaczej słucha się niedzielnej ewangelii. Wydarzenia sprzed ponad dwóch tysięcy lat stają się żywe. Bohaterowie kolejnych scen biblijnych nie są już postaciami fikcyjnymi, bohaterami i czarnymi charakterami. Są przekrojem społeczeństwa, ludźmi z podobnymi do naszych rozterkami, tylko osadzonymi w innym kontekście społeczno-politycznym. Wartość nie tyle symboliczna, co rzeczywiste świadectwo historii pyłu i kamieni tamtej ziemi, dodają sił. Są prawdziwe. Pod koniec 2023 roku, kiedy obie strony konfliktu, który trwa od lat nadal powołują się na chęć udowodnienia prawdy życzenie może być tylko jedno. Niech zobaczą światło pokoju, które w tym roku nie z Betlejem, co do Betlejem przybierze. I wypełni ten pusty żłób beznadziei – Nadzieją, Światłem i Pokojem.

Maria

Betlejem 2023. Opustoszały żłób