Z wielkomiejskiego bruku: Fajność

Z wielkomiejskiego bruku: Fajność

Kochani Pustkowianie, parafianie z przysiółków okołopustkowskich, z którymi wymieniamy uprzejmości na niedzielnych mszach. Z nową erą parafialnego czasopisma „Nasz Kościół” będzie mi miło zasiać nutkę refleksji w krótszych lub dłuższych felietonach na tematy różne. Czasami będą dotyczyły ściśle związanych z Kościołem, Naszą Matką, ale myślę, że w tej materii znajdzie się wiele mądrzejszych głów, zatem nie będę nadużywać swojej niedoświadczonej, i pióra marnego. Dużo częściej pozwolę sobie skomentować to co piszczy w wielkomiejskiej dżungli nadmuchanych osobowości i ryczy, bo chce być usłyszane dalej, w kraju i poza nim. To wszystko co tam tak chętnie przyjmowane, oczywiście bezkrytycznie. W tym worze rozmaitości znajdą się poglądy, postawy, kreatury, zachowania, zwyczaje, ale też miejsca. Wszystko z wielkomiejskiego bruku.

W poświątecznym numerze porozmawiajmy o fajności, by nie powiedzieć o fajnopolakach czy fajnokatolikach. Ale o tym trochę później. Za fajne uważamy wiele rzeczy, zjawisk, osób czy instytucji. Fajne życie, fajny dom, fajny samochód, fajny ksiądz, fajna Polska, fajny Sejm, no i Marszałek niemniej fajny. Jednak czy wszystko fajne, w rozumieniu pozytywne, rzeczywiście ma być wyznacznikiem naszych decyzji i przedsięwzięć? Nie ma co zaprzeczać, że kierujemy uwagę ku temu co fajne. Młodzi naśladując trendy w mediach społecznościowych, obserwując influenserów, którzy osiągnęli fajne zasięgi, produkują fajne treści, a starsi śledząc autorytety zza szklanego ekranu, którzy napędzani konkurencją robią coraz fajniejsze rzeczy, żeby utrzymać się na stołkach. Wszyscy chcą być fajni. Pociąga nas fajność w wyborach konsumenckich, kiedy decydujemy, czy kupić płatki kukurydziane, a może zacząć jeść bio owsiankę z nastawieniem na BIO. W końcu, w wyborach nad przyszłością ojczyzny, nie wgryzając się w szczegóły programu wyborczego, kierujemy się sympaWą – głosuję na fajnego człowieka, który tak ciepło wypowiada się o ekologii, przedstawia nowoczesne wizje rozwoju gospodarki z cichym podszeptem grup o mniej znanych koneksjach. Zagłuszamy sumienie wcześniej je usprawiedliwiając. W imię niewymagającej zastanowienia, myślenia, czytania – fajności.

Ale czym ta fajność jest? Tu pochylmy się nad słowem, bez animozji. Fajny wywodzi się z niemieckiego fein, co znaczy cienki, delikatny, porządny, dobrej jakości. Jednak niczym Wisła, obecnie jego znaczenie zostało spłycone. Także przez nadużywanie. Według Wielkiego słownika języka polskiego, słowo „fajny” jest potocznym określeniem na to co podoba się mówiącemu. I paradoksalnie, jako leksem podwórkowy nie powinien być używany w oficjalnych wypowiedziach, to jednak jest jakby nadużywany.

Jedna anegdota. Kilka lat temu ucięłam sobie pogawędkę z dziennikarzem sportowym. Pismak z niego doświadczony i ambitny, reportażysta, który ma na kącie kilkaset artykułów i kilka książek. Łukasz Olkowicz, bo tak się nazywa, zwrócił mi uwagę, że w rozmowach i myśleniu o świecie nadużywamy słowa fajny. „Z jednej strony wyraz nacechowany pozytywnie, a z drugiej obojętnie, którym określamy wszystko, a w głowie mamy pustkę”, tak zwrócił mi uwagę. I jakby tak się nad tym dłużej zastanowić, wygrzebać z pamięci kilka ostatnich sytuacji, trochę racji pismak ma. Stajemy się zobojętniali na siebie, otoczenie, ojczyznę. Więc fajne jest wszystko, a naprawdę nic.

Patrząc z perspektywy wielkomiejskiego bruku, z bruku na Krakowskim Przedmieściu, a jeszcze bardziej z bruku na Placu Zbawiciela, popularnego (z jednej tęczy co ją później spalali) „Zbawixa” nie mogę nie wspomnieć, jak zmieniła się rzeczywistość ostatnich dni. Posiedzenie niższej izby parlamentu nastolatkowie i dwudziestolatkowie oglądają w kinie, a ten kto biletu nie dorwał, obejrzał transmisję „na żywo” na YouTube. Marszałek, który tym razem solo, ale jednak znowu daje show, albo tłumacząc do czego służy czerwony przycisk, albo jak mu z nową laską u boku. Niektórych śmieszy, mnie się chce płakać. Ale wracając do fajności. Historyk, biograf marszałka… Piłsudskiego Krzysztof Kloc napisał o tym co nam serwują tak, „Fajna stacja w Fajnej Polsce da nam więcej Barei niż TVP w Niefajnej Polsce”. Ale czy sami „wielkomiejscy myśliciele”, którzy teraz fetują w kawiarni pod tęczową flagą gościnność, nie mówią, że są fajni i w końcu jest fajnie? Ano mówią, bo to z naszej (i tutaj utożsamiam się z naszą bądź co bądź jeszcze spokojną ziemią na Podkarpaciu, o której teraz mówi się: przegrana) perspektywy to fajnopolacy. Obserwatorium Językowe Uniwersytetu Warszawskiego zaobserwowało, a potem i opisało, choć z dopiskiem prześmiewczo z czym się nie zgadzam, że fajnopolak to określenie „Polaka budującego poczucie własnej wartości w kontrze do polskości postrzeganej stereotypowo jako cechy prowincjonalnej, zaściankowej”. Z kolei wyrocznia springerowska z Niemiec rodem (Onet), w kulturalnej zakładce podaje, że „Fajnopolak sam siebie określa przez negację. Nie lubi tradycyjnej, konserwatywnej Polski, ale jednocześnie jej potrzebuje, bo chce się od niej odróżniać. Natomiast punktem odniesienia, pożądanym modelem, jest dla niego – życie jak na Zachodzie albo raczej: wyobrażenie o nim”. Z wnioskami zostawię Państwa sam na sam, byleby nie były fajne, bo to będzie dla mnie niefajna porażka ;). A ja tylko dopowiem, bez żadnego wartościowania, że Dobrą Zmianę, zmieniliśmy na Fajną Zmianę.

Na koniec dochodzimy do fajnokatolików, fajnoksięży. Oj tak, część z Państwa już pewnie nie mogła doczekać się, kiedy zgrillujemy kilka postaci z naszego lokalnego Kościoła, może nawet na skalę diecezjalną? Ale nie, nic z tych rzeczy. Niech fajni pozostają fajni. I tacy zawsze się znajdą, w każdym środowisku, oklejeni kolorowymi hasłami, emocjonalnymi sloganami, pod którymi każdy się podpisze.

Ale w tym kołowrocie i szerokiej palecie barw(dziw)ności, nie można zapomnieć o tych „niefajnych”, bo nieoklejonych nowymi inicjatywami, którzy każdego dnia rozdają światu Jezusa. Niemniej choć nie zawsze świętych, doświadczonych. Po prostu wartościowych. I tak patrząc za ambonę (bo nam katolikom, tym niedziennym i powszednim – jakoś łatwiej mówić o klerze niż o sobie samych), przypomina mi się jedna spowiedź w sanktuarium maryjnym. Podczas rozmowy kapłan słuchając moich wątpliwości, że czasami nie chce się iść do spowiedzi, bo ta „nic nie wnosi, ksiądz i tak nie da sensownej nauki, tylko powtórzy słowa, które pewnie kilka osób w tej samej kolejce też usłyszy” – odpowiedział bardzo prostym i dosadnym komunikatem – „spowiedź nie jest po to, żeby się popodniecać swoimi grzechami, ale by je wyznać i uzyskać ich odpuszczenie, którego udziela Jezus przez osobę kapłana”. Chyba nic więcej dodać, nic ująć. Analizując te i wiele innych przykładów ludzi, zachowań, które oczekujemy by były fajne warto wspomnieć jedno prawidło. Prawdziwie fajny Polak, marszałek, ksiądz, katolik – to Polak, marszałek, ksiądz, katolik prawdziwy.

Maria

Hej ty, tak Ty!
Fajny jesteś 🙂

Z wielkomiejskiego bruku: Fajność