ŚWIADEK WIARY – JAN MARIA VIANNEY

Cały osioł Boga

Nie należał do osób wybitnie uzdolnionych, nie był erudytą ani nawet wytrawnym kaznodzieją, a mimo to dzięki niemu nawróciło się tysiące grzeszników.

Ireneusz Kopryś

Św. Jan Maria Vianney
Wizerunek św. Jana Vianneya autorstwa Marka Gajewskiego w sanktuarium św. ]ana Vianneya w Czeladzi

Niewiele wskazywało na to, aby Jan Maria Vianney poszedł za głosem powołania. Miejsce i czasy, w których przyszło mu dorastać, nie sprzyjały pielęgnowaniu wiary. Jedno z ostrzy krwawego terroru rewolucji francuskiej dosięgnęło również ludzi Kościoła. Prześladowano i mordowano duchowieństwo. Wiernych na wszelkie sposoby odciągano od wiary, czyniąc w sercach duchowe spustoszenie. Bezbożni rewolucjoniści nie cofali się przed szydzeniem nawet z liturgii i sakramentów – ich przyjmowanie starali się sprowadzić do nieakceptowanej i piętnowanej przez państwo czynności, której wierni w obawie przed represjami musieli dokonywać w ukryciu. Z tego powodu młody Jan przyjął Pierwszą Komunię św. z dala od oczu donosicieli – w szopie zmienionej w prowizoryczną kaplicę. Zachowanie wiary w takich czasach wymagało heroizmu, którym wykazało się wielu pobożnych Francuzów, również Jan Maria.

Obiekt kpin

Przyszły proboszcz z Ars wymknął się wszelkim stereotypom swoich czasów. Do seminarium wstąpił późno jak na ówczesne standardy – w wieku 25 lat. Nauka przychodziła mu z wielkim trudem, a niemożność opanowania łaciny o mały włos nie stała się przeszkodą na jego drodze do kapłaństwa – w tym języku wówczas nie tylko odprawiano Mszę Św., ale także w nim klerycy zdawali egzaminy. Już w seminarium z tej racji Vianney stał się obiektem kpin i szyderstw. Jeden z profesorów, poirytowany jego dukaniem po łacinie, w czasie egzaminu miał zapytać Jana: „Co taki osioł może zdziałać w duszpasterstwie?”. Skromny kleryk odrzekł: „Skoro Samson powalił trzy tysiące Filistynów za pomocą oślej szczęki, czegóż Pan nie dokona, mając do dyspozycji całego osła!”. Postawa Jana Marii, pełna wiary i zapału do jej głoszenia, ujęła przełożonych i w drodze wyjątku umożliwiono mu zdawanie egzaminów po francusku. Po przyjęciu święceń kapłańskich jeszcze przez 3 lata pracował jako wikariusz w Ecully, po czym wysłano go do – jak wielu sądziło – najgorszej parafii we Francji. Pozostał w niej na kolejnych 41 lat, do końca swojego życia.

Użyźnić duchową pustynię

Godzinami przebywał przed Najświętszym Sakramentem, modląc się za swoich parafian. Cierpliwie znosił również materialny niedostatek.

Parafia w Ars liczyła zaledwie 230 osób. Była to miejscowość zaniedbana duchowo i materialnie do tego stopnia, że w diecezji liońskiej, do której należała, o jej mieszkańcach pogardliwie mówiono, iż „jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt”. Powszechne były wśród nich pijaństwo i skłonność do rozpusty, a religijną oziębłość odzwierciedlały statystyki niedzielnej Mszy Św.: uczestniczyło w niej zaledwie kilkoro parafian. Jakby tego było mało, młody kapłan nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. Parafianie nie dostrzegali w nim zadatków na dobrego proboszcza. W pewnym sensie Vianney sam się przyczynił do takiego odbioru swojej osoby. Powiedzieć o nim, że nie był porywającym kaznodzieją, to nic nie powiedzieć – przeciągał kazania, często tracił wątki, na dodatek się jąkał, a jego chrypliwy głos dla niejednego słuchacza był niemiły w odbiorze. Z tej racji na początku swojej służby duszpasterskiej w Ars stał się obiektem kpin i szyderstw. Niechętni nowemu proboszczowi posunęli się nawet do pogróżek i śmiałych oszczerstw. Vianney jednak nie załamywał się początkowymi trudnościami. Na każdą uszczypliwość reagował uprzejmością. Świadom swoich ograniczonych zdolności poświęcał wiele czasu na przygotowanie homilii. Wkrótce wypracował pociągający styl kaznodziejski, zaczął mówić krótko i w sposób prosty; skupiał uwagę nie na aspekcie kar za grzechy, ale na Bożej miłości. Godzinami przebywał przed Najświętszym Sakramentem, modląc się za swoich parafian. Cierpliwie znosił również materialny niedostatek. Żył bardzo skromnie, podobnie jak jego parafianie – nie miał nawet łóżka, spał na zwykłych deskach, jadał tak mało i nędznie, że każdy dzień przypominał niekończący się post. Był autentycznie zainteresowany życiem swoich parafian – mawiał: „Nie żyję dla siebie; żyję dla was”. Tą postawą przełamał lody niechęci. Pogrążeni w grzechu i zaniedbani duchowo mieszkańcy Ars z wolna zaczęli się nawracać, a pusty dotąd kościół zapełniał się wiernymi.

Św. Jan Maria Vianney
Ars, pomnik św. Jana Vianneya, który spotyka pasterza po przybyciu do parafii w 1818 r.

Skromny i pokorny

Cały osioł”, jak określił siebie ks.Vianney, stał się w rękach Boga narzędziem, które przyciągnęło do Pana tysiące wiernych.

Metody duszpasterskie, którymi posługiwał się ks. Vianney, nie znalazły zrozumienia wśród niektórych księży. Również oni mieli go za dziwaka i początkowo drwili z, wydawałoby się, „ekscentrycznego” proboszcza z Ars. Nie ujmowało to jednak w niczym jego gorliwości i skuteczności w zawracaniu ludzi z drogi grzechu. Wkrótce o niezwykłym proboszczu zaczęto mówić daleko poza granicami jego parafii. Do Ars, miejsca, które było dotąd duchową pustynią Francji, zaczęli przybywać ludzie z całego kraju, by oczyścić się z grzechów w konfesjonale ks. Vianneya. Z czasem penitentów było tak wielu, że proboszcz z Ars spowiadał po kilkanaście godzin na dobę. Przychodzili do niego zarówno niewykształceni wieśniacy, jak i przedstawiciele elit intelektualnych Paryża – wszyscy byli przekonani, że ks. Vianney ma dar poznania ludzkich sumień. Już po 10 latach posługi w Ars rocznie przybywało do niego nawet 20 tys. ludzi. W ostatnim roku jego życia przyjął ok. 80 tys. penitentów.

Duchowa walka

„Cały osioł”, jak określił siebie ks. Vianney, stał się w rękach Boga narzędziem, które przyciągnęło do Pana tysiące wiernych. Z tej racji stał się obiektem ataków szatana, który wszelkimi sposobami starał się powstrzymać człowieka wydzierającego dusze grzeszników z diabelskich sideł. Pewnego razu ks. Vianney powiedział 0 szatanie: „Dręczy mnie w rozmaity sposób. Czasami łapie mnie za stopę i ciągnie po pokoju. Robi tak, bo nawracam dusze dla dobrego Boga”. Zły duch przez 35 lat nękał proboszcza z Ars. Cierpienia te ks. Jan ofiarowywał za grzeszników, których spowiadał, i za własne przewiny.

Patron proboszczów

Życie ks. Vianneya pokazuje, że nie trzeba być wielkim erudytą czy też mieć umysłu dorównującego intelektowi św. Tomasza z Akwinu, aby stać się w rękach Boga żywym narzędziem miłosierdzia, przyciągającym do nieba kolejne dusze. Ksiądz Vianney potrafił poruszać ludzkie serca pomimo swoich licznych ograniczeń, a może nawet wbrew nim. Niechęć wobec siebie przełamywał pokorą, a podziw budził prostotą życia, duchowym radykalizmem i bezgranicznym poświęceniem się dla ludzi, którzy do niego przychodzili. Te cechy sprawiły, że papież Pius XI w 1929 r. ogłosił św. Jana Marię Vianneya patronem wszystkich proboszczów.

ŚWIADEK WIARY – JAN MARIA VIANNEY

 

 

Św. Jan Maria Vianney, kapłan

hebr. imię biblijne Johhanan „Bóg jest łaskawy”

Św. Jan Maria Vianney, kapłan

Św. Jan Maria Vianney, kapłan urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu. Do Pierwszej Komunii przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej. Dwukrotnie odmawiano mu przyjęcia do seminarium. Pokonawszy wiele trudności, otrzymał święcenia kapłańskie w 1815 roku. Po trzech latach sprawowania funkcji wikariusza został proboszczem w parafii Ars. Jan żyjąc w wielkim ubóstwie, oddając się surowym postom, niezwykłym wyrzeczeniom oraz wytrwałej modlitwie, zaczął z wolna odradzać zobojętniałych parafian. Miał dar czytania w ludzkich sumieniach i przepowiadania przyszłości. Zasłynął jako spowiednik. W konfesjonale spędzał od 13 do 17 godzin dziennie.

Jego świętość ściągała tysiące pielgrzymów z dalekich stron. Często doświadczał fizycznej obecności i napaści szatana. Wyczerpany nadludzką pracą i umartwieniami zmarł 4 sierpnia 1859 roku. Pius X beatyfikował go w roku 1905. Kanonizowany przez Piusa XI (1925). Jest patronem proboszczów.

W IKONOGRAFII święty przedstawiany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi, często w otoczeniu dzieci.

Bł. Henryk Krzysztofik, prezbiter i męczennik

imię germ. złożone z elementów: heim ojcowizna i rihhi władca. Całość można interpretować jako „pan domu, władca ojczyzny”

Bł. Henryk Krzysztofik urodził się 22 marca 1908 r. we wsi Zachorzów, ok. 10 km od Opoczna w rodzinie średniozamożnych rolników. Po sześciu klasach szkoły powszechnej w 1925 r. rozpoczął naukę w Kolegium św. Fidelisa w Łomży, prowadzonym przez kapucynów. Wstąpił w ich szeregi w sierpniu 1927 r. w Nowym Mieście nad Pilicą, przyjmując imię Henryk i wkładając habit. Po złożeniu czasowych ślubów w 1928 r. przełożeni wysłali br. Henryka do seminarium w Breust-Eijsden w Holandii. Po dwóch latach i ukończeniu studiów filozoficznych, Henryk wysłany został w 1930 r. do Rzymu na studia teologiczne na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. W Rzymie złożył śluby wieczyste w 1931 r., a dwa lata później otrzymał święcenia kapłańskie.

Po zdobyciu tytułu licencjata w 1935 r. wrócił do Polski i zaczął pracę duszpasterską w Lublinie. Został wykładowcą w seminarium kapucyńskim. Wykładał teologię dogmatyczną, apologetykę i Regułę zakonu. Niebawem został rektorem seminarium i wikariuszem w swoim lubelskim klasztorze. Często głosił kazania, spowiadał, obejmował duszpasterską opieką siostry zakonne, był poszukiwanym kierownikiem duchowym. W pamięci osób, które go znały, zachował się jako człowiek pełen ognia i miłości.

Pod koniec 1939 r., wskutek II wojny światowej, z klasztoru zostali wyrzuceni posługujący w nim bracia z Holandii. Wyjechał też dotychczasowy gwardian, o. Jezuald Willemen. Obowiązki gwardiana i rektora seminarium przejął o. Henryk. 25 stycznia 1940 r. gestapo, w ramach akcji likwidacji lubelskiego duchowieństwa, aresztowała kapucynów z lubelskiego klasztoru. 8 kapłanów i 15 kleryków uwięziono na Zamku Lubelskim. Tam o. Henryk zdołał zorganizować, dzięki kontaktom ze strażnikami, dodatkowe racje żywności. Pozyskał też hostie i wino. Dzięki temu w przepełnionej więziennej celi codziennie była odprawiona Eucharystia. Bracia gromadzili się wokół taboretu, który teraz pełnił rolę ołtarza, na którym zamiast kielicha stała zwykła szklanka.

8 czerwca 1940 r. Henryk i jego współbracia przewiezieni zostali do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, założonego na terenie byłej wioski olimpijskiej z 1936 r. Stamtąd 14 grudnia 1940 r. wywieziono ich do Dachau, gdzie Niemcy zgromadzili tysiące polskich kapłanów. Ojciec Henryk otrzymał numer (tzw. winkiel – trójkąt na ubraniu więźnia obozowego) 22637.

Umarł z głodu i wyczerpania 4 sierpnia 1942 r. Jego ciało Niemcy spalili w obozowym krematorium. Potem już żaden z braci i kleryków kapucyńskich nie zginął w niemieckich obozach śmierci. Został beatyfikowany wraz z czterema innymi kapucynami: Anicetem Koplińskim, Fidelisem Hieronimem Chojnackim, Florianem Stępniakiem i Symforianem Duckim przez św. Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r., w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.

Inni patroni dnia

Bł. Arystarcha bpa Tessalonik († I w.)
Św. Eufroniusza bpa Tours († 573)
Bł. Franciszka Gecco ps. († 1350)
Bł. Fryderyka Janssoone zk. († 1916)
ŚwŚw. Justyna, Krescencjusza mm. († 258)
Bł. Rajnera bpa († 1180)
Św. Tertuliana kpł. m. († poł. III w.)


℗ Św. Jan Maria Vianney, kapłan ℗ Bł. Henryk Krzysztofik, prezbiter i męczennik